Kącik mola

Zanim odejdziesz

Nie odchodź

Pomyśl o niebie. O tysiącu diamentów przemieszczających się z punktu A do punktu B. Czy nie są wolne? Idealne? Problem polega na tym, że diamenty… szybko znikają. Nawet nie zdążysz otworzyć oczu.

– Nie odchodź. Nie odchodź…

*****

– Mamo! – patrzę na jej ręce umazane krwią. Później na swoje. Kałuża krwi, której nie da się zetrzeć. „To nie dzieje się naprawdę. To nie dzieje się naprawdę”. Pamiętam, gdy mówiłam tak ostatnio. Później było tylko gorzej. Ona… zginęła. Teraz każda cząstka mnie próbuje krzyczeć: „Nie umieraj”. Tylko że jest za późno. Bo ona umarła.

Bezradna nie umiem nic ze sobą zrobić. Biegnę po papier, by pozbyć się krwi. Najpierw wycieram siebie. Później ją. Ręce mi drżą, gdy sięgam po apteczkę i wylewam na jej poranione ręce spirytus. Nie jest dobrze. W łazience zaczyna roić się od ludzi. Czuję na sobie ich zniesmaczone spojrzenia. Jak mam im wytłumaczyć skąd wzięła się krew? Przecież to nie byłam ja. Nikogo nie chciałam skrzywdzić. To ona „upuściła” butelkę z wodą na teatralnym korytarzu.

– Chodźmy – mówię do niej, pchając wózek i przedzierając się przez tłum gapiów. Wiem, co ma teraz w głowie: „Jestem inwalidką”. To prześladuje ją od dwóch lat. Jeden wypadek zabrał jej wszystko. Jeden pijany kierowca, jeden poślizg, jedno uderzenie. A mnie „ktoś” cudownie uratował od śmierci, bo siedziałam na siedzeniu obok. Do dzisiaj nie wiem, czy mnie za to nie nienawidzi. Bo to ja mam zdrowe nogi, a ona jeździ na kółkach. Do tego jeszcze ojciec…

Zbieram siły, by coś z siebie wydusić. Powiedzieć jej, że tu jestem. Że to nieprawda, że jest nikim. Chcę powiedzieć: „Ciągle cię kocham”, ale już nie umiem z nią rozmawiać.

– Mamo… – zacinam się po jednym słowie. „On nadal tam stoi” – ta nagła świadomość nie pozwala mi wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Jego ciemne oczy wymierzone we mnie z przeciwległego końca korytarza mówią: „To przez ciebie”.

Moim ciałem wstrząsa wulkan. A ona… Już widzę, jak zaczyna cała pękać. W oczach ma ten sam obłęd, co 10 minut temu, gdy mówił jej, że jest zerem. Znowu widzę jak wykończona psychicznie, rzuca w jego kierunku na ziemię szklaną butelkę z wodą, a ona się tłucze i rozbija na wiele kawałków. Słyszę trzask. Patrzę na nią we krwi, gdy się kaleczy. I stoję. Przytłoczona.

Zaciskam ręce na obręczach wózka. Muszę ją stąd wydostać, zanim znowu się załamie.

 

Patrzę na nią. Na jej blade lico. Sponiewierane. Z bólem. Łzą. Raną. Nie może utrzymać się na nogach. Cała „się trzepie”. Ciszą posyłam jej: „Nie bój się. Nie bój się”.

 

Boję się. Myślę o tym za każdym razem, gdy wkładam fajkę do ust. Bo to niby pomaga? Tak naprawdę nie, a kiedy w to wierzę… też nie. Jedyne co z tego mam to większy spokój. Dym w płucach uspokaja, kiedy się nim nie duszę. Działa na sytuację z mamą. Jest ucieczką, gdy tak jak teraz uciekam od niej po komedii granej w teatrze, żeby nie doprowadziła mnie do załamania.

Zza rogu osiedlowego sklepiku, przy którym palę, wyczuwam wgapioną we mnie parę oczu. Nie odwracam się. Mój wzrok zatrzymuje się na przydrożnych drzewach. Udaję, że zachwycam się ich cieniem.

Od kilku tygodni „karmię się” dymem. Wpompowuję go w siebie, ile się da, żeby nie czuć. Nie widzieć. Zapomnieć. Nie myśleć, że on łazi za mną jak cień. Nachodzi nas. Prześladuje. Obserwuje. Jakby czekał na moment, w którym się potknę. Wtedy wygra.

Jak to jest, gdy ktoś ci mówi, że cię nie kocha? Że cię nie chce? Wszystko w tobie pęka, choć nigdy się do tego nie przyznasz. Ojciec powiedział tak zaraz po wypadku, gdy dowiedział się, że żona nigdy nie będzie chodzić. Bo jak można kochać inwalidkę i jej córkę?

Na zewnątrz momentalnie robi się ciemno. Szybko gaszę niedopalonego papierosa i wykonuję więc kilka kroków w stronę domu, ale zamiast stukania jednej pary butów, słyszę dwie. Idzie za mną. ­Na samą myśl żołądek podchodzi mi do gardła. Nie wiem, czego tym razem chce, ale nie mogę się oglądać za siebie.

 

Jak to jest wiedzieć o kimś wszystko? Bo ja wiem, kiedy otwiera oczy. Jak zakłada brązowe pasmo włosów za prawe ucho. Że zamiast czekoladowych płatków woli miodowe. Że czasem krzyczy w nocy przez sen. Nie może powstrzymać łez, które giną w poduszce. Wyczerpana pada na kolana…

Czasem chciałbym ją dotknąć.

 

Nogi mi się łamią, gdy przechodzę przez ogrodzenie. On jest kilkanaście kroków za mną, ale jego zimny oddech dociera do mnie na odległość. Przyspieszam kroku do drzwi. Chcę się już znaleźć w domu, by być poza jego zasięgiem.

Zamieram, gdy jego ręka ląduje na moim barku.

– Czego chcesz? – pytam, gdy po kilku sekundach nie mogę znieść jego dotyku. Mój głos drży, a język się zaplątał.

– Takim tonem odzywasz się do ojca? -burczy.

Przełykam ślinę. Jego ręka ciągle jest na moim barku. Chce mi się rzygać. I boję się. Jest tak ciemno, a on stoi za mną. Odkąd nas zostawił, pomieszało mu się w głowie. Już go nie znam. Nie wiem nawet, kim jest. Jedyne co czuję, to mdlącą woń alkoholu, którym jest przesiąknięty. Pił.

– Czego chcesz? – pytam znowu, tym razem głośniej. Powietrze wokół mnie staje się coraz rzadsze i zaczyna brakować mi tchu. Zaraz spanikuję.

– Jesteś tak samo głupia i brzydka jak matka – pocisk. – To samo zero. Do niczego się nie nadajesz.

Pijany ojciec naciska łapami na moje barki. Zbliża się brak oddechu. Przed oczami widzę tańczące pajączki. Słaba chcę się im poddać, ale nieznany głos krzyczy w mojej głowie: „Zrób coś”! Wtedy wyrywam się resztkami sił, odpycham go i biegnę. Z daleka od niego. Od domu. Przeszłości. Mojego życia…

Nie odchodź

Biegnę. W ciemnościach widzę tylko zarys drzew. W pewnym momencie jest ich tak dużo, że nie jestem w stanie oddzielić wolnej przestrzeni od pnia. Dlatego, gdy potykam się o jeden z nich, już nie wstaję.

Po chwili decyduję się podnieść głowę. Zaliczyłam niezłą glebę, ale jestem tak zdenerwowana, że tylko w niewielkim stopniu czuję upadek. W ciemnościach bezskutecznie błądzę wzrokiem. Na szczęście rękami natrafiam na pień drzewa, do którego się przytulam i zaczynam płakać. Uwalniam z siebie wszystko to, co nagromadziło się w środku.

Nie boję się mimo ciemności.

 

Obserwuję ją. I czuję, że ona też wie, że tu jestem. Próbuję otrzeć jej łzy. Zasłonić przed ciemną nocą. Utulić do snu. Nie chcę, by bała się ciemności. Bo jestem.

 

Gwałtownie wyrywam się ze snu po tym jak wydawało mi się, że spadam. Nabieram powietrza, by przekonać się, że jeszcze potrafię oddychać.

„Czy jestem w niebie”? To pierwsze pytanie, które pojawia się po otworzeniu oczu. Nad moją głową suną po błękicie krystalicznie białe obłoki. Mienią się złotem i srebrem i… diamentami? Nie tylko. Widzę to. To prawdziwe diamenty, brylanty, rubiny, szafiry… Są wszędzie. A może to… Nie mogę wydusić słowa ani oderwać od nich wzroku. Wodzę za nimi oczami całkowicie oczarowana. Po chwili wyczuwam pod dłonią coś miękkiego. Kiedy patrzę w tamtą stronę, dostrzegam aksamitny materiał. Łoże z baldachimem? Po chwili już mam pewność. Nie rozumiem tylko, po co w niebie łóżko i podłoga? Wtedy go widzę i do reszty zamieram. Jest piękny. Nawet ładniejszy niż te brylanty i szafiry nad moją głową. Stoi w pozłacanych drzwiach z kołatką. Ma delikatną, bez skazy skórę. Mieniące się złotem włosy i czysto-błękitne oczy, w których skrywa się całe piękno wszechświata. Choć nie wiem, skąd się wziął, wiem, że go… czułam. To ciepło, spokój, bezpieczeństwo, brak strachu. Cichy szept: „Nie bój się”, „Zrób coś”, „Jestem”. W jednej chwili czuję radość. Chcę tańczyć ze szczęścia.

Nie odchodź

 

Bałem się, że ją wystraszę, kiedy wejdę, ale nie. Ona patrzy na mnie wzrokiem, w którym nie ma strachu. Okrągłymi, zielonymi oczami. Nawet nie sprawia wrażenia skrępowanej
i zagubionej. Podchodzę bliżej, nie zmykając drzwi. Kątem oka widzi, że prowadzą do innej komnaty, jakich w tym zamku jest wiele. Lecz jeszcze o tym nie wie. Dopiero jej pokażę. I może będzie chciała wziąć mnie za rękę? Na pewno nie powiem jej, że jest ideałem. Jeszcze nie teraz. Chcę, żeby czuła się bezpiecznie.

 

Nieznany młodzieniec podchodzi i podaje mi rękę.

– Sebastian – przedstawia się.

Zachwycona jego urodą nawet nie drgnę. Nie jestem w stanie oderwać wzroku od jego okrągłych, dużych oczu, w których tańczą gwiazdy. Przenika mnie na wylot, docierając do duszy. Przejmuje moje emocje, wysyła… spokój? Nieważne, jest idealny, a ja czuję się przy nim jak nigdy wcześniej. Dostrzegam każdą bruzdę na jego twarzy, choć takich prawie nie ma. Mogłabym się w nim… zakochać. Szybko ganię się w myślach, bo to absurd, by on pragnął mnie.

– Julka – ściskam wreszcie jego dłoń. Ten dotyk napełnia mnie pewnością. Już wiem, że jestem w stanie mówić, więc raczej jeszcze żyję. Jak nigdy pragnę go zapytać…

– Spotkaliśmy się wcześniej?

Młodzieniec uśmiecha się tak, że w kącikach ust robią mu się czarujące dołeczki. W odpowiedzi tajemniczo siada na brzegu „mojego” łóżka. Próbuję zebrać przy nim wszystko do kupy. Ostatnie wspomnienie pochodzi z lasu. Chyba zasnęłam na pniu drzewa?

– Przyniosłem cię tutaj z lasu. Chyba zmarzłaś? – potwierdza moje ostatnie wspomnienie, zanim zdążę zapytać, jak się tu znalazłam. Przecież wie, że jest mi ciepło i nie jestem w stanie przy nim myśleć. Wszystkie moje myśli przychodzą i odchodzą. Mój umysł jest czysty. Nic w nim nie ma. Jest tylko tu i teraz. Jak mógł mnie tu przynieść z lasu, jeśli jesteśmy w niebie? A może… nie jesteśmy? I dlaczego nie powie, czy go znam?

Nagle dłoń młodzieńca zaciska się na mojej. Uderza mnie fala ciepła, której nie jestem w stanie się nie poddać. Delikatnie podnosi mnie z łoża i prowadzi w stronę uchylonych drzwi, gdzie wyraźnie znajduje się „inny świat”. Albo prawdopodobnie w moim słowniku „inny świat”, bo jak przez dziurkę od klucza widzę zarys mebli.

Po wyjściu z „komnaty” wyrastają  przed nami złote schody i drogocenne rzeźby. Warte tyle, że można zostać miliarderem i piękne jak żadne inne. I przejeżdżam po nich wolną ręką, jakby naprawdę istniały, bo wszystko wskazuje na to, że tak jest. Później czuję, jak Sebastian mocniej ściska moją drugą dłoń i pokazuje, żebym spojrzała w górę. Podnoszę głowę, a nad naszymi głowami jest… bezkresne niebo. Tak jakby wcale nie było dachu. Tak bardzo nie da się tego pojąć, ale zanim coś powiem, już jesteśmy w kolejnej komnacie. Chodzimy po nich, jedna po drugiej, jednocześnie obserwując niebo z diamentami. Z każdym kolejnym pomieszczeniem świadomość, że tu nic się nie kończy, jest coraz mocniejsza. Pytanie, gdzie jest początek?

– Witaj na Zamku Aniołów – mówi w pewnym momencie ciepłym i melodyjnym głosem Sebastian.

Na Zamku Aniołów. Huczy w mojej głowie. Ale nie mam siły nad tym myśleć. Coś w głowie mówi mi, że to nieważne. Że liczy się tylko to, jak się czuję, bo reszta jest niczym.

Wycieczka po zamku kończy się w ogromnej jadalni z gigantycznym drogocennym stołem i krzesłami wyłożonymi kryształami. Sebastian pokazuje na latające w powietrzu drogocenne kamienie i tym razem zaczyna je nazywać. Właściwie się nie pomyliłam z szafirami i brylantami. To akurat był strzał w dziesiątkę.

Nie odchodź

Siedzę obok Sebastiana na kryształowym krześle i myślę, że mogłabym robić to już zawsze. Podobno nie jestem w niebie, ale dla mnie… to niebo. Zauważam, że dłoń młodzieńca wciąż zaciska się na mojej ręce. Uścisk jest tak pewny, że nie ma szans, by mnie puścił, a ja nie chcę, by to zrobił. Im dużej patrzę w jego gwiezdne oczy i czuje jego dotyk, mam wrażenie, że go już spotkałam. Jestem wręcz tego pewna.

 

Rozmawiamy. Jest cudownie. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Wreszcie mogę jej dotknąć. W jej oczach tańczy tyle gwiazd. Nie wiem, jak będę w stanie powiedzieć: „Żegnaj”. Chyba nigdy tego nie powiem.

 

****

Gwałtownie nabieram powietrza. Na mojej twarzy tańczą promienie słońca. Ciepło przyprawia mnie o zawrót głowy. Podnoszę się szybki ruchem, by nie zemdleć, wtedy pod dłonią wyczuwam liście i ziemię. Moje oczy „łapią” widok leśnej panoramy. Zasnęłam na pniu drzewa. To pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy. Tyle że nie ma ani drzewa, ani… Unoszę do góry lewą rękę. Jest pusta, ale ja czuję mrowienie, ciepły dotyk, który wciąż jest wyraźny. Powoli wracam do oczu pełnych gwiazd, których… nie ma.

Obejmuję się rękami i wtedy ją widzę. Kupę rozwalonego gruzu, która wcześniej był zamkiem? To niemożliwe. Podchodzę bliżej a po kilku krokach, wyczuwam w ręce kartkę papieru, której wcześniej tam nie było.

 

Droga Julio,

Nie miałem odwagi powiedzieć Ci, ile dla mnie znaczysz. Jesteś ideałem, a ja obserwuję cię od dawna. Nie miej mi tego za złe. Byłaś taka smutna. Potrzebowałaś mnie, choć tego nie wiedziałaś. Bałem się też powiedzieć ci, że cię kocham, bo było o wiele za wcześnie. Wciąż jest, ale naprawdę się w tobie zakochałem. I jeszcze jedno… jestem aniołem. Choć piszę chaotycznie, wiem, że zrozumiesz.

Twój Sebastian

 

Zwitek papieru wylatuje z moich rąk.

– Nie odchodź… – szepczę, ale jego już nie ma.

****

-Jest aż tak źle?

Prawie spadam z ławki na dźwięk obcego głosu. Głupia szybko ocieram strumień łez, ale to nic nie daje, bo twarz mam zupełnie mokrą. Wypuszczam powietrze i po prostu zamieram na tej ławce. Po chwili obcy chłopak siada na jej drugim końcu. Kątem oka dostrzegam jego idealną sylwetkę, złote włosy i nieziemskie oczy.

– Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Nawet jeśli teraz go nie widzisz, ono istnieje – podnoszę na niego mokre i czerwone oczy. Uśmiecha się, a ja czuję jak mój oddech, zaczyna się wyrównywać. – Sebastian – przedstawia się.

-Julia – ściskam jego ciepłą i miłą w dotyku dłoń. Wtedy żal, który się we mnie nagromadził  znika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *